Rajd Krokusy

Zdjęcia od 1 do 9 - autorstwa: Roberta Magiery z Krakowa. Prawa autorskie zastrzeżone

  • Tutaj doskonale jest widoczny awaryjny wyłącznik prądu. Pierwszy raz jechałem w kasku "wyścigowym" chroniącym całą głowę z twarzą. Po wypadku na odcinku specjalnym gdzie uderzyliśmy lewym przednim narożnikiem w ścianę stodoły stojącej niedaleko drogi, na kasku miałem widoczny ślad farby z pałąka bezpieczeństwa przechodzącego koło szyby (świetnie widocznego na tym zdjęciu). Kask wytrzymał uderzenie, tak samo jak moja szczęka

    Tutaj doskonale jest widoczny awaryjny wyłącznik prądu. Pierwszy raz jechałem w kasku "wyścigowym" chroniącym całą głowę z twarzą. Po wypadku na odcinku specjalnym gdzie uderzyliśmy lewym przednim narożnikiem w ścianę stodoły stojącej niedaleko drogi, na kasku miałem widoczny ślad farby z pałąka bezpieczeństwa przechodzącego koło szyby (świetnie widocznego na tym zdjęciu). Kask wytrzymał uderzenie, tak samo jak moja szczęka

  • Charakterystyczny, chyba jedyny wtedy w Polsce samochód tej marki , to Opel serwisowy Jurka Landsberga

    Charakterystyczny, chyba jedyny wtedy w Polsce samochód tej marki , to Opel serwisowy Jurka Landsberga

  • Dzisiaj nie do pomyślenia, ale czasami tak się wtedy na rajdzie pracowało

    Dzisiaj nie do pomyślenia, ale czasami tak się wtedy na rajdzie pracowało

  • Jerzy Landsberg / Janusz Wojtyna

    Jerzy Landsberg / Janusz Wojtyna

  • Gdzie ja zdobyłem taką gustowną czapeczkę???

    Gdzie ja zdobyłem taką gustowną czapeczkę???

  • Błażej Krupa / Piotr Mystkowski

    Błażej Krupa / Piotr Mystkowski

  • Błażej Krupa / Piotr Mystkowski

    Błażej Krupa / Piotr Mystkowski

  • Jerzy Landsberg / Janusz Wojtyna

    Jerzy Landsberg / Janusz Wojtyna

  • Jerzy Landsberg / Janusz Wojtyna

    Jerzy Landsberg / Janusz Wojtyna

  • Na odcinku specjalnym

    Na odcinku specjalnym

  • Na odcinku specjalnym

    Na odcinku specjalnym

  • Fot. Hieronim Zgorzelski.To zdjęcie powinno nosić podpis : z cyklu gry i zabawy ludu polskiego.  To wydarzyło się na jednym z pierwszych odcinków specjalnych rajdu – na kultowym odcinku Żegocina – Młynne. Jechaliśmy jako pierwsze auto w rajdzie. Wtedy nie istniał jeszcze zwyczaj wysyłania na trasę samochodów “0” i “00”, które by sprawdzały i zabezpieczały trasę przed takimi właśnie niespodziankami. Było już ciemno, ale sucho, wiec jechaliśmy na “slickach”, czyli oponach bez bieżnika. Pierwsze kilkaset metrów to lekkie łuki i zakręt prawy na “trzy pełny gaz”, czyli w tym aucie na ok 110 km/godz. Przed tym zakrętem służba drogowa jeszcze pewnie jesienią wysypała pryzmę żużla, która zimą służyła do posypywania tego kawałka drogi. Ale nudzący się tzw. “kibice” postanowili urozmaicić nam zawody, a może chcieli się rozgrzać. Dlatego własnymi rękoma przenosili i posypali tym żużlem dokładnie jezdnię w środku zakrętu. Kiedy spostrzegłem niebezpieczeństwo było już za późno na jakąkolwiek obronę. Na naszych “łysych” oponach wystrzeliliśmy jak z procy po stycznej tego zakrętu, przez płytki rów, i widoczną siatkę parkanu. To wyhamowało nas trochę, ale i wybiło do góry, dalej było cienkie drzewko z przydomowego ogrodu, które zadziałało jak katapulta i skierowało nas prosto na ścianę widocznej z lewej strony drewnianej stodoły W ścianę z belek na wysokości około 2 metrów (!)uderzyliśmy lewym przednim słupkiem, auto jakby chciało przekoziołkować, bo uderzyło też lewym tylnym narożnikiem, belki ugięły się...... i odbiły nas z powrotem na drzewko w sadzie. Tak zawiśliśmy z metr nad ziemią. Błyskawicznie wyskoczyliśmy z Renówki na drogę by ostrzec jadących za nami Landsberga z Muszyńskim i następne auta o grożącym niebezpieczeństwie i by pokazać, że jesteśmy z Piotrem cali. Parę minut później organizator przerwał na chwile odcinek, ale po sprawdzeniu, że nic nam się nie stało zawody ruszyły dalej. Paru okolicznych mieszkańców, gdy już przejechały wszystkie auta rajdowe pomogło nam ściągnąć naszą Renówkę z jabłonki ( a może ze śliwy) na ziemię. Między nimi kręciła się lamentująca kobieta w średnim wieku, mieszkanka z tej posesji. Zaniepokojony spytałem ją, co jej się stało. Powiedziała szczerze, że jeszcze nic, ale jak wróci jej mąż z roboty i zobaczy co się w obejściu stało, to sprawi jej takie lanie, że.....    Jakoś udało się nam ją uspokoić i na wszelki wypadek napisałem oświadczenie dla PZU ( ubezpieczenia), że szkody, które tam powstały zostały spowodowane przez nas, zawodników, podczas rajdu samochodowego. Nie  pamiętam,  czy następnego dnia, kiedy ładowaliśmy auto na przyczepę, małżonek już był, ale nikt nas nie zaatakował, nikt nie miał pretensji i mam nadzieję, że mogę śmiało pokazać się w Żegocinie. Z tego zdarzenia pamiętam jeszcze dwa momenty: startowaliśmy do tego rajdu zupełnie nowym autem, już nie seryjnym, z mocniejszym silnikiem, porządną klatką bezpieczeństwa. Kiedy odebrałem auto w fabryce, ktoś powiedział, że należałoby kupić jeszcze dobre pasy i porządny kask. Pasy już miałem, ale kupiłem w Paryżu kask firmy Bell, tzw. integral, czyli zasłaniający całą głowę i twarz ze szczęką. Kiedy oglądaliśmy auto następnego dnia po wypadku, zwróciłem uwagę na to jak blisko znalazła się rura pałąka mojej głowy. Ale gdy obejrzeliśmy kask, okazało się że farba z rury była odciśnięta na moim kasku, tu gdzie szczęka. W momencie uderzenia, musiałem uderzyć głową w pałąk, lub pałąk uderzył we mnie. Gdyby nie ten kask, pewnie bym seplenił do końca życia.   Gdy spotkałem Jurka Landsberga po mecie tego rajdu, powiedział, że gdy  zobaczył naszą nowiusieńką Renówkę rozbitą i wiszącą na drzewie, chciało mu się płakać, ale zobaczył, że szczęśliwie my stoimy obok. Nikt nie przewidywał, że dokładnie rok później na tym samym rajdzie, to nam wszystkim będzie się chciało płakać w jakże tragicznych okolicznościach.

    Fot. Hieronim Zgorzelski.To zdjęcie powinno nosić podpis : z cyklu gry i zabawy ludu polskiego. To wydarzyło się na jednym z pierwszych odcinków specjalnych rajdu – na kultowym odcinku Żegocina – Młynne. Jechaliśmy jako pierwsze auto w rajdzie. Wtedy nie istniał jeszcze zwyczaj wysyłania na trasę samochodów “0” i “00”, które by sprawdzały i zabezpieczały trasę przed takimi właśnie niespodziankami. Było już ciemno, ale sucho, wiec jechaliśmy na “slickach”, czyli oponach bez bieżnika. Pierwsze kilkaset metrów to lekkie łuki i zakręt prawy na “trzy pełny gaz”, czyli w tym aucie na ok 110 km/godz. Przed tym zakrętem służba drogowa jeszcze pewnie jesienią wysypała pryzmę żużla, która zimą służyła do posypywania tego kawałka drogi. Ale nudzący się tzw. “kibice” postanowili urozmaicić nam zawody, a może chcieli się rozgrzać. Dlatego własnymi rękoma przenosili i posypali tym żużlem dokładnie jezdnię w środku zakrętu. Kiedy spostrzegłem niebezpieczeństwo było już za późno na jakąkolwiek obronę. Na naszych “łysych” oponach wystrzeliliśmy jak z procy po stycznej tego zakrętu, przez płytki rów, i widoczną siatkę parkanu. To wyhamowało nas trochę, ale i wybiło do góry, dalej było cienkie drzewko z przydomowego ogrodu, które zadziałało jak katapulta i skierowało nas prosto na ścianę widocznej z lewej strony drewnianej stodoły W ścianę z belek na wysokości około 2 metrów (!)uderzyliśmy lewym przednim słupkiem, auto jakby chciało przekoziołkować, bo uderzyło też lewym tylnym narożnikiem, belki ugięły się...... i odbiły nas z powrotem na drzewko w sadzie. Tak zawiśliśmy z metr nad ziemią. Błyskawicznie wyskoczyliśmy z Renówki na drogę by ostrzec jadących za nami Landsberga z Muszyńskim i następne auta o grożącym niebezpieczeństwie i by pokazać, że jesteśmy z Piotrem cali. Parę minut później organizator przerwał na chwile odcinek, ale po sprawdzeniu, że nic nam się nie stało zawody ruszyły dalej. Paru okolicznych mieszkańców, gdy już przejechały wszystkie auta rajdowe pomogło nam ściągnąć naszą Renówkę z jabłonki ( a może ze śliwy) na ziemię. Między nimi kręciła się lamentująca kobieta w średnim wieku, mieszkanka z tej posesji. Zaniepokojony spytałem ją, co jej się stało. Powiedziała szczerze, że jeszcze nic, ale jak wróci jej mąż z roboty i zobaczy co się w obejściu stało, to sprawi jej takie lanie, że..... Jakoś udało się nam ją uspokoić i na wszelki wypadek napisałem oświadczenie dla PZU ( ubezpieczenia), że szkody, które tam powstały zostały spowodowane przez nas, zawodników, podczas rajdu samochodowego. Nie pamiętam, czy następnego dnia, kiedy ładowaliśmy auto na przyczepę, małżonek już był, ale nikt nas nie zaatakował, nikt nie miał pretensji i mam nadzieję, że mogę śmiało pokazać się w Żegocinie. Z tego zdarzenia pamiętam jeszcze dwa momenty: startowaliśmy do tego rajdu zupełnie nowym autem, już nie seryjnym, z mocniejszym silnikiem, porządną klatką bezpieczeństwa. Kiedy odebrałem auto w fabryce, ktoś powiedział, że należałoby kupić jeszcze dobre pasy i porządny kask. Pasy już miałem, ale kupiłem w Paryżu kask firmy Bell, tzw. integral, czyli zasłaniający całą głowę i twarz ze szczęką. Kiedy oglądaliśmy auto następnego dnia po wypadku, zwróciłem uwagę na to jak blisko znalazła się rura pałąka mojej głowy. Ale gdy obejrzeliśmy kask, okazało się że farba z rury była odciśnięta na moim kasku, tu gdzie szczęka. W momencie uderzenia, musiałem uderzyć głową w pałąk, lub pałąk uderzył we mnie. Gdyby nie ten kask, pewnie bym seplenił do końca życia. Gdy spotkałem Jurka Landsberga po mecie tego rajdu, powiedział, że gdy zobaczył naszą nowiusieńką Renówkę rozbitą i wiszącą na drzewie, chciało mu się płakać, ale zobaczył, że szczęśliwie my stoimy obok. Nikt nie przewidywał, że dokładnie rok później na tym samym rajdzie, to nam wszystkim będzie się chciało płakać w jakże tragicznych okolicznościach.

Script logo   StudioStrona.pl